Recęzja

Autor: Kariol91 "Całkowite zaćmienie" w reżyserii Agnieszki Holland opowiada o destruktywnym związku pomiędzy francuskimi poetami – Paulem Verlaine'em i Arthurem Rimbaudem. Film został nakręcony na podstawie młodzieńczej sztuki Christophera Hamptona. Muzykę skomponował oscarowy laureat – Jan A.P. Kaczmarek, a za kamerą stanął Giorgos Arvanitis. Szesnastoletni Rimbaud (Leonardo DiCaprio) przybywa do Paryża, by spotkać się z Verlaine'em (David Thewlis), uznanym już wtedy poetą. Wcześniej przysyłał mu swoje wiersze, teraz zburzy całe jego życie. Zostaną kochankami. Verlaine porzuci dla niego zamożną żonę, która właśnie urodziła mu dziecko. Będą razem podróżować, pisać wiersze, kłócić się i przepraszać. Skromne utrzymanie zapewnią im oszczędności Verlaine'a. Przed swoją premierą w 1995 roku film wyglądał na "pewniaka" – modny wówczas, homoseksualny wątek, dobrzy aktorzy i uznany reżyser. Jednak po nowojorskim seansie okazał się kompletną klapą. Od początku film wprowadzany był na rynek amerykański jako europejskie kino artystyczne adresowane do wąskiej publiczności. Wyświetlano go w zaledwie dwudziestu pięciu kinach, w piętnastu miejscowościach, głównie w homoseksualnych dzielnicach Nowego Jorku, Los Angeles i San Francisco. Nawet jak na tak skromne wymagania twórców, nakręcone w ciągu zaledwie ośmiu tygodni "Całkowite zaćmienie" spotkało się z chłodnym przyjęciem krytyki i obojętnością publiczności. "Patrzymy na dwóch ponurych egoistów, którzy zaspokajają swoje żądze, rozwalają wszystko dookoła i od czasu do czasu udają rozkoszne kociaki" – napisała entuzjastycznie zazwyczaj nastawiona do filmów polskich reżyserów Georgia Brown z "The Village Voice". "Jak wam się nie będzie podobać, to miejcie pretensje do Christophera Hamptona. Wtrącał się do wszystkiego z wyjątkiem muzyki" – skomentowała współpracę przy filmie Agnieszka Holland, podczas światowej premiery w jednej z sal kina Village Theater VII w East Village na Manhattanie. Rzeczywiście. "Scenarzysta nie potrafił rozpisać głównego konfliktu pomiędzy maksymalizmem życiowym młodości a ostatecznym niespełnieniem, sztuką a życiem" – napisała Thelma Adams z "New York Posta". Sam Hampton podczas przedpremierowych spotkań z prasą podkreślał dumnie, że nie zmienił w napisanej przez siebie w 1967 roku sztuce ani słowa. "Romantyczne szaleństwo Rimbauda wygląda na ekranie wprost idiotycznie" – napisała z kolei Janet Maslin z opiniotwórczego "The New York Timesa". Film Agnieszki Holland jest gwałtowny i odważny, ze śmiałymi scenami homoseksualnymi włącznie, na które polska publiczność reaguje dość nerwowo. Jednak oglądając filmowego Rimbauda nie rozumiem powodu fascynacji Verlaine'a, będącej osią całego dzieła. Arthur to irytujący, egzaltowany smarkacz, a nie fenomen, jak opisuje go notka, która pojawia się na początku obrazu. Ta notka sugeruje zresztą widzowi, że powinien z góry założyć, iż Rimbaud to postać wyjątkowa, bo inaczej trudno mu będzie zrozumieć ów straszny zamęt wokół niego. Wielkość Rimbauda wyraża się najpełniej w tym, co napisał w słowach. W filmie nie udało się, moim zdaniem, przełożyć jej na obrazy czy sytuacje. "To śmiertelnie poważny i dosłowny film, bez szczypty poezji" – to cytowana już Georgia Brown. "Holland pokazała tym razem ciężką rękę, reżyseria pozbawiona jest właściwego jej polotu". Poezji Arthura Rimbauda słyszymy u Holland zaledwie drobne kawałki, w dodatku po angielsku. To przygnębiający trend w światowym kinie – dominacja angielskiego sprawia, że o dwóch sławach francuskiej literatury opowiada się nam w mowie Szekspira. Na pewno Polacy nie chcieliby, by zrobiono film o Adamie Mickiewiczu szepczącym "Lithuania, my country…", choć swego czasu Czesław Niemen podjął się przecież próby przełożenia na angielski poezji Cypriana Kamila Norwida.